Gdzieś w Polsce, na małym, przywioskowym
cmentarzu odbywała się właśnie ceremonia pogrzebowa Haliny Wójcik. Wokół trumny
poczciwej kobiety już od godziny stali jej zgromadzeni sąsiedzi, przyjaciele,
ale też ludzie znający kobietę tylko z widzenia z niedzielnych mszy lub z
kolejki w jedynym na wiosce sklepie spożywczym. Opatuleni szalikami, czapkami
i czarnymi, żałobnymi płaszczami, wszyscy skuleni przed wiatrem i
melancholijni.
Trumna została opuszczona do
dołu, wykopanego dzień wcześniej przez starego, mrukliwego grabarza. Podobno
miał na swoim koncie więcej pogrzebów, niż przeżytych przez niego wiosen cztery
razy wziętych.
Znudzone
dzieci z czerwonymi nosami zaczęły ciągnąć rodziców i dziadków za rękawy, a ci
z kolei na pożegnanie zmarłej wrzucali do dołu garstkę ziemi. Czarny tłum
zaczął się powoli, lecz miarowo rozchodzić. Wkrótce przy grobie zostały tylko
trzy osoby. Najbliższe to może złe słowo. Byli to ludzie, z którymi kobieta
codziennie rozmawiała przez płot przez dwadzieścia długich lat. Zasługiwali na
miano naprawdę dobrych sąsiadów.
Małżeństwo w średnim wieku stało,
trzymając się pod rękę, wpatrzone pustym wzrokiem w krzyże na oddalonych
nagrobkach, tonące w rzadkiej mgle. Obok nich, średniego wzrostu, młody chłopak
z ciemną czupryną. Tak samo jak jak rodzice błądził spojrzeniem po cmentarzu,
jednak nie z melancholią, ale z obojętnością i swego rodzaju zakłopotaniem. Jego spojrzenie wskazywało na to, że nie do końca wiedział,
co ma teraz robić. Wypowiedzieć jakieś słowa wyrażające gorzki żal po sąsiadce
czy może uczcić jej pamięć ciszą? To pierwsze na pewno nie byłoby w jego stylu.
Chłopak uniósł spojrzenie na matkę, gdy ta chrząknęła.
- Śmierć
przyjdzie kiedyś i po nas. - kobieta z czarnym kapeluszem na głowie westchnęła
ciężko. Miała na sobie długi, gładki płaszcz o tym samym kolorze i buty na
obcasie. Ojciec, ubrany właściwie w to samo, z tym że w wersję męską, powoli
pokiwał głową. - Janek, chciałabym, żebyś poszedł tam dzisiaj z tatą i zajął
się gospodarstwem. Halinka prosiła, żebyśmy doglądali domu, aż do przyjazdu
rodziny. - rzuciła w eter.