wtorek, 2 lutego 2016

Rozdział 7

W przeciwieństwie do reszty rodziny, Andrzej jako jedyny zintegrował się z nieznanym dotąd otoczeniem. Z całej czwórki był zdecydowanie najbardziej otwartą na nowe znajomości osobą, która z wielką chęcią spotykała się z innymi ludźmi, a źle znosiła brak towarzystwa. Tak więc już w trzy dni po przeprowadzce Andrzej postanowił zapoznać się z chłopakiem z sąsiedztwa. Zrobił to w ten sam sposób, którym poznał połowę mieszkańców z ich dużego bloku w Kanadzie – zapukał do drzwi i, z szerokim uśmiechem na twarzy, przedstawił się pierwszej osobie, którą ujrzał za progiem domu. Szczęśliwym trafem padło właśnie na Janka, który był jego, jakkolwiek to zabrzmi, głównym celem. Chłopcy wymienili mocne uściski dłoni i zwięzłe zdania powitalne, po czym blondyn zaprowadzony został do dużego pokoju połączonego z kuchnią. Tam ujrzał całą rodzinę Godleckich – jego wzrok padł najpierw na kobietę, która oderwała się od duszonych w wielkim garnku warzyw i spojrzała na niego z uśmiechem. Jak mniemał, była to matka Janka, a także żona mężczyzny, który właśnie majstrował przy piekarniku. Mimo zajmującej i wymagającej poświęcenia czynności, uniósł lekko kąciki ust na widok gościa. Niedaleko rodziców, przy małym, krzywym stoliku siedział dziadek. Popijając herbatkę i będąc zaabsorbowanym artykułem w gazecie tak bardzo, nie uniósł nawet spojrzenia na młodzieńca. Na przeciwko niego siedziała jeszcze jedna kobieta, która wyglądała mu na ciotkę chłopaka, bowiem z twarzy wyglądała niemal tak samo, jak jego matka. Blondynka machnęła ręką na dwie piegowate dziewczynki, które, ujrzawszy Andrzeja, zaczęły szeptać sobie na uszy o jego nienagannym umięśnieniu, śmiejąc się zduszonym chichotem.

Chłopak swym urokiem osobistym szybko zatarł pierwsze wrażenie człowieka nawiedzającego domy bez zaproszenia, przedstawiając się całej zgromadzonej w tym jednym pomieszczeniu rodzinie. Wszyscy byli nad wymiar mili i pełni ciepła, więc, tak samo jak on, nie musieli robić zbyt dużo, by uplasować się u niego jako przyjaźni ludzie.
Młodzieńcy, ze względu na lekki tłok, nie mogli swobodnie porozmawiać, toteż czym prędzej udali się do pokoju Janka. Ledwo zdążyli spocząć na podłodze pokoju w odcieniach jasnych i ciemnych brązów, przystąpili do informacyjnej konwersacji o sobie nawzajem. Już po chwili rozmowy brunet okazał się naprawdę przyjemnym człowiekiem. Andrzej czuł się w jego towarzystwie wyjątkowo swobodnie. Nic zresztą dziwnego - chłopak miał poczucie humoru, był konkretny i wyglądał na bardzo pogodną oraz wiecznie wesołą osobę. Wypowiadał się prosto, acz elokwentnie, przez co niemal w każdym zdaniu dało się odczuć, że jego poziom intelektualny był na bardzo przyzwoitym poziomie.
Chłopcy, uprzednio dowiadując się o sobie mnóstwa informacji, szybko odnaleźli wspólny język. Z goła dwa odmienne typy - wieśniak nieprzepadający za tenisem i mieszczuch uwielbiający ten sport - od razu zapałały do siebie sympatią. W ich wypadku powiedzenie "Przeciwieństwa się przyciągają" sprawdzał się w naprawdę w sporej  mierze. Oczywiście, była to także zasługa zarówno dużej otwartości obydwu panów jak i łatwość w nawiązywaniu kontaktów, jaką posiadali. O tym zapomnieć nie można.
Na męskich rozmowach o wszystkim i o niczym spędzili blisko dwie godziny. Na temat tego, że byli rówieśnikami i tak samo ukończyli średnie szkoły, do dzisiaj nie będąc na studiach, stoczyli dość długą dyskusję, której wniosek nasunął im się sam - każda szkoła nauczy tego, czego trzeba, a do sukcesu zawodowego studia są potrzebne, ale nie niezbędne. Andrzej w dużej mierze podzielał w tej kwestii zdanie Janka, jednak presja wywierana przez ojca już od dwóch dobrych lat wywołała u niego lekki dyskomfort moralny. Owszem, uważał, że bez studiów da się przeżyć, jednak nie umiał mówić z pełnym przekonaniem o tym, że nie zamierza na nie pójść. W istocie, z wielką chęcią poszedłby na uczelnię, by rzetelnie ukończyć jakiś kierunek - problem polegał na tym, że nie wiedział, jaki obrać. Jak mógł zdecydować się tylko na jedną możliwość i robić to samo przez czterdzieści kolejnych lat, jeśli świat dawał mu tyle możliwości? Właśnie to było powodem odwlekania decyzji, a co za tym idzie, dwuletnimi wakacjami spędzonymi na dorabianiu w kawiarniach, czytaniu magazynów sportowych i graniu w tenisa.
To była ostatnia dyskusja, który nawiązała się między młodzieńcami, bowiem obydwoje zaczynali odczuwać lekki głód, a i tematy zdążyły się już wyczerpać. Zeszli więc szybko na dół, zastając kuchnię w takim rozgardiaszu, w jakim opuścili ją dwie godziny temu. Mimo namów mamy Janka, Andrzej nie został na obiedzie, tłumacząc się, iż nie chce objadać nowo poznanych sąsiadów. Kobieta w ostatniej chwili wcisnęła mu w dłonie duży kawałek placka ze śliwkami, gdy ten stał już przy drzwiach. Chłopak najpierw wzbraniał się od przyjęcia podarku, potem jednak uległ i podziękował gorąco za ciasto. Pożegnał się kulturalnie i, ze szczerym uśmiechem na twarzy, opuścił dom Godleckich. Pierwszy raz w życiu miał wrażenie, że spotkał prawdziwie dobrych ludzi.
I od tego czasu jego znajomość z Jankiem potoczyła się własnymi torami - młodzieńcy przez trzy tygodnie widywali się prawie codziennie - jeśli nie wychodzili gdzieś razem na pole lub nie pracowali na podwórku, to raz brunet przychodził do Andrzeja, a kiedy indziej na odwrót. To pierwsze zdarzało się znacznie częściej - chłopak jako bagaż podręczny wziął ze sobą konsolę i mały telewizor, toteż już przed przyjazdem mebli mógł delektować się piskiem opon i warkotem silników samochodów pędzących po ekranie. Gdy tylko Janek zobaczył owy sprzęt, stwierdził, że jego dom jest dużo nudniejszy i odtąd w ich wspólne aktywności wchodziło także ściganie się srebrnymi furami w pokoju Andrzeja. Było to bardzo na rękę Renacie. Brat już od pierwszego pojawienia się Janka w ich domu dostrzegł, że dziewczyna wyraźnie unika konfrontacji z młodzieńcem, a jeśli już musiało do niej dojść - mierzyła go ostrzegawczym wzrokiem i czym prędzej się ulatniała. Andrzej właściwie się jej nie dziwił - dobrze pamiętał sytuację z przed niecałych trzech tygodni, kiedy to Renata nie dość, że najadła się wstydu, zdążyła zyskać pierwszego potencjalnego wroga.
Był to jeden z pierwszych dni w nowym domu. Tamtego poranka  dziewczyna o dziwo wstała z łóżka pierwsza. Gdy tylko zerknęła na zegarek i spostrzegła wczesną godzinę, postanowiła, że to ona dzisiaj zrobi śniadanie. Sama nawet zdziwiła się lekko swoją ambicją, gramoląc się z łóżka – w końcu była osobą najbardziej leniwą z całej rodziny, więc nagła chęć zrobienia naleśników była do niej całkiem niepodobna. Dziewczyna, z myślą o pozostałych Wójcikach pogrążonych w śnie, przeszła cichym krokiem przez korytarz i weszła do kuchni. Przystąpiwszy do wyciągania składników z szafek, dostrzegła deficyt mleka, który objawił się dwoma pustymi butelkami w lodówce. Sprawca mógł być tylko jeden – Andrzej, który nagminnie zostawiał po sobie puste kartony i pudełka po pożywieniu. Skończyło się – trudno, niech sobie dalej stoi tam, gdzie stało. Po co wyrzucać? Przeklinając w duchu brata, Renata stanęła przed trudnym wyborem – zrezygnować z naleśników, czy też może podjąć się ryzykownego wyzwania, jakim było wydojenie krowy? Na samą myśl o drugiej opcji dziewczyna poczuła lekki niepokój. Ale z drugiej strony – nie można zmarnować tak wczesnej pobudki, która zapewne przez następne tygodnie się nie powtórzy. Poza tym, dojenie krowy to pewnie nic trudnego. Na tej postawie decyzja została podjęta. Dziewczyna dodała sobie otuchy w myślach i poszła do pokoju, aby szybko przebrać się w jakieś ciepłe ubrania.
Wyjście z domu nie poszło jej tak cicho, jak przemknięcie przez korytarz – na nieszczęście, trzask drzwi zdołał zbudzić ze snu Andrzeja. Chłopak szybko wygramolił się z łóżka i czym prędzej wystawił głowę za okno, gdy tylko usłyszał hałasy dochodzące z podwórka. Jego oczom ukazał się widok niecodzienny, wręcz niespotykany -  Renata, z miną męczennicy, prowadziła przez podwórko krowę na łańcuchu, w drugiej ręce dzierżąc metalowe wiadro. Tylko jej mordercze spojrzenie, które właśnie rzuciła w stronę okna, powstrzymało Andrzeja od wybuchnięcia śmiechem.
Dziewczyna stanęła i rozglądnęła się wokół, by znaleźć miejsce do ulokowania znudzonej krowy. Zahaczyła łańcuch o krzywy, metalowy hak, który jak na zawołanie wyrósł ze ściany domu. Zadowolona ze swoich pierwszych poczynań, podwinęła rękawy bluzy. Spojrzała na krowę tak, jakby to właśnie od niej miałaby dostać instrukcję, co ma robić dalej. Łaciata mrugnęła tylko kilka razy białymi powiekami, wydając  z siebie przeciągły ryk.
- Zrobię to delikatnie i bezboleśnie, stwórz mi tylko warunki, krówko – przemówiła do bydlęcia z kwaśnym uśmiechem Renata, głaszcząc czarną, dużą łatę na jego szyi. Stanęła bokiem, zakasała rękawy jeszcze raz i niepewnie zgięła kolana, by kucnąć przy tylnych nogach krowy. Ta, obracając głowę w jej stronę, machnęła ostentacyjnie ogonem. Tylko dobry refleks dziewczyny spowodował, że nie dostała nim w twarz. Chrząknęła, spoglądając z większą niepewnością na ciemne oczy bydlęcia. Zdecydowała się ukucnąć po raz drugi. To podejście także zostało zakłócone przez energiczne machnięcie ogonem, które wydawało się być przepełnione jeszcze większym niezadowoleniem. Za trzecim razem Renata postanowiła zignorować krowie kaprysy i mimo machającego ogona, spoczęła siedzeniem na swoich piętach, umieszczając metalowe wiaderko pod brzuchem łaciatej. Kiedy tylko odwróciła głowę w prawą stronę, spostrzegła niebezpiecznie podniesione kopyto, sygnalizujące „Odsuń się, albo wykopię cię na drugi koniec podwórka”.  Dziewczyna czym prędzej wstała z kucek.  
- Co robię nie tak? – jęknęła z rozgoryczeniem.  
- Ej, koleżanko! – zza pleców usłyszała męski, nieco odległy głos. Szybko obróciła się na pięcie, by zlokalizować źródło zawołania. Dostrzegła ciemnowłosego chłopaka stojącego za płotem, uśmiechającego się z wyraźną litością. - Byki nie dają mleka!
Wystająca zza okna blond głowa Andrzeja zatrzęsła się w spazmatycznym śmiechu.
- Że co proszę? – Brwi Reni uniosły się niemal do połowy czoła, a na twarz wstąpił wyraz zdezorientowania. Spojrzała w miejsce, gdzie chciała, wręcz pragnęła zobaczyć różowe, krowie wymiona. Widok był, ku jej niemałemu przerażeniu, nieco inny.
- Rany boskie – wymamrotała w stronę bydlęcia. –  To ty nie jesteś…?  – Chwyciła się za czoło, pojmując w jednej chwili swój potworny błąd. Wprawdzie daleko było jej od zażenowania, zakłopotania już bardziej, które objawiło się karmazynowym odcieniem na policzkach. Uczucie to szybko przerodziło się w dziką irytację, gdy brunetka usłyszała tępy rechot brata.
- Nie wierzę, pomyliła byka z krową! – Andrzej wychylił się zza okna do niebezpiecznej granicy grawitacji, wyrzucając urywki zdania na przemian  ze śmiechem.
- Odezwał się ten, który też tego nie zauważył! – warknęła Renata w odpowiedzi, zadzierając głowę wysoko do góry. Nim zdążyła wziąć głęboki oddech, by natlenić swój podburzony umysł, usłyszała rozbawione parsknięcie, dobiegające zza płotu. W sąsiednim ogródku nadal stał sprawca całej tej głupiej sytuacji.
- Ciebie też to bawi? – zawołała z irytacją w głosie, kierując głowę w jego stronę.
- Chyba tak – odpowiedział, opierając się o płot. – Zapewniłaś mi dobrą rozrywkę. Wprawdzie krótką, ale porządną.
- Pieprz się – odparowała z bez namysłu.
  Chłopak popatrzył na nią zuchwałym, lekceważącym spojrzeniem i uniósł kąciki ust w gorzkim uśmiechu.
- Chętnie, ale nie z tobą – padła odpowiedź, przesycona impertynencją w każdym calu.  
Renatę zatkało. Dosłownie. Oburzenie, a przede wszystkim zaskoczenie jego bezczelnością ogarnęło ją na tyle, że marnowanie czasu na wymyślenie mądrej odpowiedzi nie przyszło jej nawet do głowy. Jednego mogła być teraz pewna – tupet to ten chłopak z pewnością miał. Jego niebieskie oczy emanowały w tym momencie zuchwałością tak dużą, że dziewczyna miała ochotę zdzielić go zdrowo w twarz. Od wykonania tego niewłaściwego aktu przemocy powstrzymał ją donośny głos z głębi domu, wołający jej imię. To mama. Dziewczyna z trudem powstrzymała się od ruszenia w stronę płotu, by móc poczuć nos parobka na swojej pięści. Przełknęła ślinę z wysiłkiem, kiedy zawołanie odezwało się po raz drugi, z dającą się wyczuć niecierpliwością.
-Idę! – wrzasnęła ostro, ze świadomością, że to właśnie rodzicielka ratuje w tym momencie twarz Janka przed niekoniecznie przyjemnym spotkaniem z dłonią swojej córki. Palce Reni zacisnęły się mocniej na rączce metalowego wiadra, gdy rzuciła w jego stronę balansujące na pograniczu pogardy i zniesmaczenia spojrzenie, obiecując sobie w duchu, że następnym razem bezczelność nie ujdzie mu na sucho. Nie było nawet takiej opcji. Dziewczyna zacisnęła wargi, odwróciła się i ruszyła przed siebie szybkim krokiem, zostawiając, przycumowanego do haka, byka aka krowę na pastwę losu. Na dzisiaj i na kilka kolejnych tygodni miała dość tych łaciatych zwierząt, to pewne - stały się bowiem pierwszym czynnikiem, który zorganizował jej, tak nieprzyjemne i „ dobrze” rozpoczynające nowy rozdział w życiu, zdarzenie. Właściwie niczemu winne, jednak trudno im będzie zatrzeć pierwsze złe wrażenie. Szczególnie w mniemaniu takiej osoby, jaką była Renata.
I mogłoby się wydawać, że jeden konflikt pomiędzy sąsiadami nie może być aż tak szkodliwy i możliwy do zażegnania, jednak po upływie trzech tygodni ani jedna, ani druga strona nie zamierzała dać za wygraną i po ludzku się przeprosić. Nie, oni zwyczajnie woleli mierzyć się złowrogimi spojrzeniami i generować napięcie tam, gdzie akurat razem przebywali(pod przymusem, rzecz jasna!)Mimo tego, że jak najbardziej takich sytuacji unikali, czasami jednak się nie dało. Do tego ‘czasami’ należały momenty mijania się gdzieś w domu Wójcików, kiedy Janek przychodził do jej brata. Renata generalnie starała się traktować sąsiada jak powietrze, jednak nieraz nie mogła  powstrzymać się od posłania pogardliwego spojrzenia w jego stronę, a ten zazwyczaj odpowiadał taką samą uprzejmością. Słowem – zachowywali się jak małe dzieci. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie ich, jednak obowiązujący do czegoś, wiek. Dziewiętnaście i dwadzieścia jeden wiosen na karku całkiem nie pasowało do ich obecnej postawy.
Andrzej widział wyraźny konflikt pomiędzy tymi dwoma duszami, jednak nie do końca rozumiał ich zachowanie. Zważając na to, że sam nie lubował się w psychologii, postanowił nie mieszać się w relacje siostry z jego kumplem, stając się bezstronnym świadkiem ich wojny spojrzeń. Bo, dla jasności, w przeciwieństwie do swojej siostry, nic do Janka nie miał. Nawet, kiedy raz zapytała go o to, czy brunet tak często musi przychodzić do ich domu, czując, że ta odpowiedź może doprowadzić go do wiecznego potępienia u Renaty, Andrzej odpowiedział zgodnie z prawdą. Bądź co bądź – na pewno wolał wkroczyć na ścieżkę wojenną z siostrą, niż z jedynym na tę chwilę kumplem i jednocześnie chłopakiem, którego naprawdę bardzo polubił.
***
- Jeszcze mleko poproszę. – Andrzej powiódł wzrokiem za dwoma bochenkami wczorajszego chleba, które wylądowały na ladzie z rąk ekspedientki. Skrzywił się na widok maku, spoczywającego na brązowej skórce, którego z całego serca nie cierpiał. – Jeden i pół procent.
 Kobieta z powrotem ruszyła wzdłuż półki z żywnością i chwyciła karton. Właściwie jeden z pięciu, które szczyciły swą obecnością bordowe, odrapane regały. Czy naprawdę wszyscy żyli tu na ‘swoim’?
 – Półtora procentowe – powtórzył blondyn, widząc, o zgrozo, czerwone literki głoszące „3,5%”. Sklepikarka spojrzała na niego niechętnie.
- Krowy to pan nie ma? –  spytała bezbarwnie, odkładając tekturowe pudełko na swoje miejsce, w zamian biorąc już właściwe.
- Wolę sklepowe mleko – odpowiedział blondyn sucho, stukając palcami o ladę. Popatrzył po reszcie ludzi zebranych w kolejce i dopiero teraz dotarło do niego, jak nieprawdopodobnie pojemna była kanciapa o wymiarach trzy na trzy. Gdyby ktoś go kiedyś spytał, czy sześć babć, trzech mężczyzn i grupa roześmianych dzieci zmieściłaby się w tym skromnym lokalu, jego odpowiedź stanowczo brzmiałaby ‘nie’.  I byłaby błędna, bowiem właśnie tyle osób stało teraz upchanych pomiędzy ladą, a koszami z warzywami i lodówką zaopatrzoną w tanie mrożonki oraz pojedyncze lody na patyku.
- Prosto od łaciatej najlepsze – stwierdziła kobieta, stawiając karton na ladzie.
- Tłuste – rzucił ze zniecierpliwieniem Andrzej.
- Wybredny… Miastowy, a? – spytała, zaciągając po wiejsku ostatnią literę.
- A co to panią właściwie obchodzi? – odrzekł, lekko zgorszony wścibskością kobiety. Ta w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami z obojętnością. Właściwie wszystko, co do tej pory zdążyła zrobić i powiedzieć, wykazywało się wyjątkowym brakiem jakiejkolwiek energii czy emocji. Jak maszyna, której kończą się baterie. Sklepikarka wrzuciła zakupy do siatki, o dziwo, szybkim ruchem i uniosła wzrok najpierw na wyświetlacz kasy, a potem na blondyna.
- Dwadzieścia dziewięć i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy – oznajmiła.
Andrzej zatopił dłoń w otchłani swej kieszeni od kurtki, by wygrzebać dwa banknoty. Rzucił je na ladę, a kobieta uniosła na niego wzrok.
- Będę winna grosik – powiedziała, sięgając po wymięte papierki i po chwili chowając je w kasie.
- W porządku. Do widzenia – mruknął zniechęcony do granic możliwości Andrzej, chwytając białą siatkę w ręce i odwracając się w stronę wyjścia. Priorytetem było teraz przepchanie się przez wszystkie babcie i dzieci i mężczyzn, którzy skutecznie zastawili wyjście. Po kilkunastokrotnym wypowiedzeniu słowa ‘przepraszam’ Andrzej dobrnął w końcu do szklanych drzwi. Mocno pchnął klamkę, wywołując spazmatyczny gwizd pluszowego bobra zawieszonego nad framugą, a gdy tylko drzwi ustąpiły, został wypchnięty ze sklepu automatycznie wygenerowaną siłą nacisku czternastu ciał. Pech chciał, że w tym samym momencie po schodkach wspinał się wysoki, chudy chłopak, który przyjął rozpęd Andrzeja na swoją klatkę, lądując razem z nim na twardym gruncie.
- Jezu, przepraszam – wymamrotał blondyn, szybko podnosząc się i otrzepując siedzenie ze żwiru. Chłopak równie szybko wstał z ziemi. – Wszystko w porządku? O nie, mój majonez – jęknął Andrzej, patrząc z żałością na rozbity słoik, który z rozciapaną na żwirze żółtawą masą wyglądał jak… no właśnie, wyglądał jak rozbity słoik majonezu.
- Ze mną tak. A z tobą? – odpowiedział młodzieniec, masując biodro.
- Też. Jeszcze raz, naprawdę przepraszam – powiedział i wskazał głową na babcie tłoczące się za sklepowymi drzwiami – to wszystko przez nie.
- Okupują od samego rana, ale właściwie się im nie dziwię. Jutro święto, będzie zamknięte – mruknął chłopak.
- Święto? – Andrzej zmarszczył lekko brwi.
- Jedenasty listopada, święto niepodległości, takie tam.
- A, no przecież – powiedział chłopak bez przekonania, tak naprawdę nie mając zielonego pojęcia o jedenastym listopada. Coś mu mówiło, jednak za grosz nie mógł sobie przypomnieć, co właściwie.
Wysoki młodzieniec przyglądnął mu się z wyraźnym zainteresowaniem.
- Pierwszy raz cię tu widzę. Jesteś stąd? – spytał z czystą ciekawością w głosie.
- Tak, można tak powiedzieć – odpowiedział Andrzej, schylając się po upuszczoną siatkę z zakupami i rozbity majonez. – Ale mieszkam tu dopiero od trzech tygodni.
Chłopak wyprostował się i spojrzał na swojego rozmówcę.
 - Ty też nie wyglądasz na tutejszego. – Dopiero teraz przyglądnął się dokładniej chudej i wysokiej sylwetce młodzieńca. Miał brązowe, równie przystrzyżone, ale niesfornie opadające na prawą stronę włosy, ubrany był w elegancki płaszcz i równie gustowne buty. Na jego nosie spoczywały okrągłe, można by rzec hipsterskie, okulary w grubych oprawkach, a nadgarstek opleciony był zegarkiem ze skórzanym paskiem. Stanowczo bliżej mu było do mieszczańskiej inteligencji z klasy wyższej, niż do wieśniaka.
- I wcale się nim nie czuję, ale czego się nie robi dla rodziców. – Westchnął i uśmiechnął się gorzko.
Andrzej zmarszczył tylko brwi na jego słowa w geście niezrozumienia, na co ten zdecydował  się dopełnić swoją wypowiedź.
- Przeprowadziliśmy się tutaj z Warszawy, miałem jakieś dziewięć lat. Czyste powietrze, kontakt z naturą, z dala od cywilizacji i tak dalej. Typowe. Teraz jestem zmuszony siedzieć tu pięć dni w ciągu tygodnia. W weekendy jeżdżę na uczelnię.
- Gdzie?
- Białystok. Totalna dziura, ale lepsza przynajmniej niż to, za przeproszeniem, zadupie. – Szatyn wywrócił oczami.
Blondyn uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Co studiujesz?
- Ekonomię i zarządzanie. Nie jest aż tak złe, na jakie brzmi. – Odgarnął włosy, które wiatr właśnie zdmuchnął mu na oczy.  
- Nie, brzmi całkiem fajnie. – Blondyn oparł się o futrynę i zmarszczył nieco brwi. – Tak w ogóle, to Andrzej jestem.
- Marcel. – Chłopak zdrowo uścisnął wyciągniętą w swoim kierunku  dłoń, unosząc kącik ust. Odezwał się po chwili z rozbawieniem. – Ciekawy początek znajomości, nie powiem. 
- Sierota ze mnie  – odpowiedział Andrzej. – Naprawdę przepraszam.
- Boże, przecież nie ma za co. Wolę chyba wylądować tyłkiem na żwirze, niż przez piętnaście minut cisnąć się z babciami w tej klitce.
Obydwoje parsknęli śmiechem.
- Wiesz co, mam jakieś silne wrażenie, że muszę spadać. Mama i tak mnie zabije za brak majonezu, więc wolę nie naruszać jej cierpliwości ociąganiem się z powrotem do domu. Miałem zresztą wziąć rower, a poszedłem z buta, jak głupi. Będę wracać dwadzieścia minut. – Westchnął ciężko, nieco przybity wizją długiego spaceru w lodowatym wietrze.
- Czyli widzę, że nie tylko ja jestem uwięziony w sidłach kochającej mamy? – Marcel uśmiechnął się ironicznie.
- Na to wygląda – odparł Andrzej z gorzką nutką w głosie i umilkł w chwili namysłu. - Ty wiesz co? Mieszkam w domu z numerem trzydzieści dziewięć. Jak byś kiedyś chciał, to wpadaj.
- Trzydzieści dziewięć? – Chłopak uniósł brwi w zdziwieniu. – Czy tam przypadkiem nie mieszkała stara Wójcikowa?  
-  Mieszkała. – Blondyn kiwnął głową. - To długa historia, wpadnij kiedyś, to wszystko ci opowiem. - powiedział porozumiewawczo i uśmiechnął się. - Na razie.
 Andrzej klepnął szatyna po ramieniu, obrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę szybkim krokiem. Marcel, przypomniawszy sobie o herbatnikach, które były jego jedynym i głównym celem wycieczki do sklepu, spojrzał za szklane drzwi. Tłocząca się chmara babć skutecznie zniechęciła go do wstąpienia do środka. Chłopak spojrzał krzywo na ludzi, westchnął i także ruszył w swoim kierunku. Trudno, dzisiaj mama nie zje sobie ciastek do kawy. 

4 komentarze:

  1. Ciutkę długi ci wyszedł ten rozdział. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej jest taki... bezpłciowy, że się tak wyrażę. Kurczę, siedzę cały dzień, nie mam co robić, więc pomyślałam, że sobie popiszę, a tu taki pech... Za nic w świecie nie umiem pisać na siłę, dlatego rozumiem cię, dlaczego długo zwlekałaś z tym rozdziałem. No, ale przynajmniej miałam co czytać. c:
    Język jak zwykle jest cudowny - nie ma się do czego przyczepić, chociaż jak bym chciała to bym na pewno coś znalazła. Moje serce podbiłaś tą sytuacją z krową - po prostu... bomba XD
    Bez owijania w bawełnę - czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.
    Miłego wieczorku ;*
    (Taki nudny ten komentarz, że aż sama nie wierzę, że coś takiego wyszło spod moich palców.. No nic, następnym razem lepiej się postaram xd)
    P.S: Jeszcze takie jedno pytanie... Czy, według twojego autorskiego mniemania, Marcel jest "sexy"? xD
    Sorka, musiałam.
    Do następnego.
    Chociaż wiesz, mogłam tego nie pisać...
    No nic, stało się.
    Piszesz obłędnie, tylko nie zapomnij rozwijać swojego talentu!
    Pozdrowionka od Fanci kk

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Marcel jest super hiper sexi :) Rozdział przyjemny, szkoda mi tylko troszkę tego Bogu ducha winnego byka. Jestem ciekawa co dalej. Czy nasze maminsynki zostaną kumplami? :) czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, to nie on miał być tym 'seksi'
      Ja już wam niedługo udowodnię, kto nim naprawdę jest ( ͡° ͜ʖ ͡°)

      Usuń
  3. Kurcze... tyle czekałem, a teraz komentuje z opóźnieniem :/ Przepraszam :(
    Komentarz będzie raczej krótki, bo zbieram się do snu, a chciałem dzisiaj to ogarnąć.
    No więc rozdział ogólnie bardzo mi się podobał. Masz niesamowity zakres słownictwa i bardzo ciekawy i ambitny styl pisania.
    Mam wrażenie, że Janek, Andrzej i Marcel będą moimi ulubionymi postaciami. Chociaż do Andrzeja przekonałem się dopiero w tym rozdziale :P
    No nic... czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję będę mógł przeczytać szybciej niż ten :(
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli jesteś dobrym ludziem, zostaw komentarz lub chociaż reakcję. Będę wdzięczna. [: