sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 5

Właśnie przespałam ostatnią w noc w tym pokoju. – Tak prezentowała się pierwsza myśl Renaty, zanim jeszcze uchyliła powieki. Podniosła się ciężko z niewygodnej karimaty, słysząc kroki na schodach.
- Renia, wstawaj! Za pół godziny jedziemy. – Do pokoju wtargnęła mama, ostatecznie wybudzając ją ze snu. - Idź jeszcze tylko z Frytkiem na spacer, bo biega jak upośledzony, a ja nie mam już do niego siły. - Kobieta położyła smycz na pękającą w szwach walizkę, stojącą tuż obok drzwi. – Wszystko w porządku? – spytała jeszcze, patrząc  z iskierką matczynej troski na jej zaspaną twarz i poczochrane włosy, wyłaniające się zza śpiworu.
- Tak – odpowiedziała dziewczyna słabo. Mama uśmiechnęła się nieprzekonywująco i po chwili zniknęła za framugą, a dziewczyna z westchnięciem opadła z powrotem na swoje posłanie. Wcale nie czuję się dobrze! Czuję się koszmarnie, najkoszmarniej w moim nędznym życiu!
Ostatni raz miała szansę przyjrzeć się białemu sufitowi. Niby zwykły, jednak w tym momencie poczuła do niego ogromny sentyment. Tak samo jak fioletowe ściany, towarzyszył jej w najcięższych chwilach. To właśnie na niego Renata patrzyła, leżąc bezczynnie na łóżku i myśląc nad sensem życia, a to wcale tak rzadko się nie zdarzało. Na cóż innego można spoglądać podczas głębokich refleksji nad istotą istnienia, jak nie na biały sufit, który swą prostotą nie rozprasza myśli i pomaga skupić się na głębszym przeżywaniu problemów?

Dzisiaj Renata każdą myśl miała ochotę zaczynać od sformułowania „Ostatni raz…” i tak byłoby najłatwiej, jednak zdawała sobie sprawę, że tym utrudni sobie tylko opuszczenie domu. Bo jak tu przeżyć obojętnie ostatnie zejście po schodach, ostatnie zamknięcie drzwi, ostatnie spojrzenie na ulicę z okna czy ostatnią miskę  płatków zjedzonych w tej kuchni?
Dziewczyna była do granic możliwości zdruzgotana tym, że nikt ani trochę nie przeżywał tego wyjazdu. Wszyscy traktowali go, jak zwykłą, rutynową czynność, bez żadnych pokładów emocjonalnych czy sentymentu. Jak można nie przejmować się opuszczeniem miejsca, w którym spędziło się blisko osiemnaście lat? Przeżywali to całkiem beznamiętnie, jak jedzenie śniadania, albo wychodzenie z Frytkiem na spacer. Właściwie to nawet gorzej, bo śniadanie smakuje, a z Frytkiem na spacerach zawsze jest wesoło.
 Brunetka podniosła się ze śpiworu, przerywając swoje myśli i wsunęła na siebie dżinsy oraz bluzę, którą przygotowała sobie wczorajszego wieczoru. Nie czesząc włosów, wyszła z pokoju.  Gdyby tylko miała lusterko, które zostało już wczoraj wywiezione razem z resztą mebli,  pożałowałaby tej decyzji.
Kiedy zbiegła po schodach i wpadła w cały ten przeprowadzkowy sajgon, poczuła, że się gotuje. Miała już tego po dziurki w nosie. Dom pusty, a twarze beztroskie. Otwierała właśnie usta, by  ochrzanić brata za picie mleka prosto z kartonu, ale na jego szczęście pod nogami brunetki zmaterializował się Frytek . Pies wbił w Renatę proszące spojrzenie i zamerdał ogonem, na co dziewczyna z westchnięciem przypięła smycz do jego obroży. Szybko narzuciła na siebie kurtkę i wcisnęła na nogi trampki, by móc jak najprędzej być z powrotem i cieszyć się ostatnimi chwilami w mieszkaniu.
Spacer z Frytkiem trwał dosłownie chwilę. Kurtka i cienkie tenisówki nie sprostały niestety pogodzie, więc już na samym początku Renata dostała gęsiej skórki. Pies na całe szczęście szybko załatwił swoje potrzeby. Dziewczyna dosłownie pognała z powrotem – było jej tak zimno, że bez ogródek przebiegła skrawek parku i dwie ulice.  Tym samym skróciła drogę powrotną o kilka dobrych minut i po niecałym kwadransie była już w ciepłym mieszkaniu.
 - Wie ktoś może, gdzie są paszporty? – Zawołała mama bez odzewu reszty, gdy dziewczyna właśnie przekraczała próg.  - Wczoraj odkładałam je tutaj, na blat, a teraz gdzieś wsiąkły. 
- Sprawdzałaś kieszenie? – rzucił tata, pakując kanapki do torby.
- Dobra myśl, dobra myśl – mruknęła kobieta i poczłapała w stronę wieszaka.
- A może pojechały razem z meblami? – zarechotał Andrzej, zgniatając pusty karton.
- Nie kracz, synu – mężczyzna z powagą  spojrzał na blondyna. W tej chwili wyobraził sobie paszporty przemierzające Atlantyk, wciśnięte pomiędzy szafy, stoły i półki, zapakowane w ogromnym, towarowym statku. Na jego twarz wstąpił cień przerażenia.
- Mam! – Oznajmiła mama z triumfem w głosie, unosząc do góry cienkie książeczki, przed chwilą wygrzebane z torebki wiszącej na wieszaku.
- Bogu dzięki. – Westchnął z ulgą ojciec i postawił napakowaną torbę z prowiantem obok trzech walizek. Zatrzymał się na chwilę, po czym złączył palce i uśmiechnął się do reszty domowników z lekkim wzruszeniem. – No, moi drodzy,  nasze ostatnie podrygi w tym mieszkaniu.
No, tato, szybki jesteś. Spostrzegawczością dorównujesz Einsteinowi.
Cała czwórka popatrzyła po sobie z pewnego rodzaju czułością .
-  Za pięć minut będzie taksówka – Andrzej przerwał tę magiczną chwilę – radziłbym się zbierać.
- Racja – westchnęła mama z cieniem smutku na twarzy. - No, ubieramy się.  Andrzej, idź, złap windę. Weź już kilka toreb  – zwróciła się do syna.
- Robi się – blondyn szybko poszedł do przedpokoju, zarzucił kurtkę oraz plecak po czym chwycił w dłoń walizkę. Nacisnął klamkę i odwrócił się raz ostatni w stronę swojego mieszkania, uśmiechając się – Dobry był z ciebie kawałek paneli. – Chłopak westchnął i po chwili ruszył w korytarz.
Renia poczuła, że to jest właśnie ten ostatni moment, kiedy może iść i ostatni raz obrzucić wzrokiem swój pusty pokój, wyglądnąć zza okna i zamknąć drzwi. Ze ściśniętym gardłem ruszyła na górę schodami, przeszła przez korytarzyk, ogołocony z malinowej wykładziny, i weszła do fioletowego pokoju.
Stanęła na progu w bezruchu. Jak właściwie miała wykorzystać tę ostatnią możliwość stania tutaj? Po prostu stać i cieszyć się tym, że może to robić? Na widok pustych ścian dziewczyna miała ochotę uronić kilka łez.
To całkiem bez sensu. Gdy stoisz, po prostu stoisz. Zwykłe stanie w jednym miejscu, to nic szczególnego. Ale gdy tylko odejdziesz, czujesz wielką tęsknotę za tym głupim staniem i masz ochotę wrócić i znowu stać.
Podciągając nosem, rzuciła ostatnie w swoim życiu spojrzenie na pokój. Dziewczyna wolno obróciła się na pięcie i przekroczyła próg, zamykając drzwi. Potem zaglądnęła jeszcze do opustoszałego pokoju rodziców i również zamknęła drzwi. Jeszcze tylko pokój Andrzeja oraz łazienka, i dwa kolejne trzaśnięcia rozbrzmiały po piętrze.
- Renatko! – zawołała mama z dołu – Wychodzimy!
Dziewczyna szybko zbiegła po schodach, nie zapominając oczywiście, że robi to ostatni raz.
- Wszystko mamy? – spytał tata, ubrany i obładowany torbami.
Renata sięgnęła dłonią w stronę wieszaka i wcisnęła na siebie szalik i czapkę.
- Chyba tak – odpowiedziała równie gotowa do wyjścia mama. Cała trójka ruszyła w stronę niedomkniętych przez Andrzeja  drzwi.
Mama stanęła w progu i tak samo obróciła się jeszcze przed przekroczeniem progu.
- To było cudowne mieszkanie – westchnęła ze szklanymi oczyma – Cudowne osiemnaście lat.
- To prawda – Zbigniew objął żonę ramieniem i ucałował w czoło – cudowne.
Teraz Renata naprawdę nie wytrzymała. Wybuchła gorzkim płaczem, a mama szybko poszła w jej ślady.
- Kobiety, co z wami? – tata spojrzał na nie z rozbawieniem – Bo zaraz ja zacznę płakać.
- Dlaczego to jest takie trudne? – zachlipała dziewczyna, ocierając łzy bawełnianymi rękawiczkami – Niby tylko głupia przeprowadzka, ale boli, jak cholera.
- Język, córuś – rzucił tata, patrząc na nią strofująco, ale jednocześnie gładząc po głowie.
- No, koniec tego mazgajenia się – mama także otarła oczy chusteczką i zatrąbiła w nią soczyście.  – Coś się kończy, coś się zaczyna. Szerokie uśmiechy na twarze i w drogę, na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu! – powiedziała energicznie, uśmiechając się.
Renacie nie do końca podobał się ten optymizm w głosie matki, jednak w pewien sposób podniósł ją na duchu.
- O, święte słowa – zgodził się szybko ojciec – No, wyłazić! – Zbigniew puścił panie przodem. Sam oglądnął się jeszcze za siebie, po czym przekroczył próg i zatrzasnął drzwi, ruszając korytarzem w ślad za żoną i córką. Właśnie teraz ostatni raz spoglądał na morelowe ściany i czarne, matowe kafle.

***

Kilkugodzinna podróż wreszcie chyliła się ku końcowi. Tata oznajmił ostatnie dziesięć kilometrów drogi głośnym okrzykiem, budząc całą trójkę Wójcików, pogrążonych w letargu. Renata uchyliła powieki i odgarnęła brązowe kosmyki z oczu, by rzucić spojrzeniem za szybę samochodu. Widok był przyjemny i całkiem odmienny od tych, które na co dzień widywała w Kanadzie. Wokół drogi rozciągały się ścierniska, przeplatające się z łąkami, a w tle widniały złociste zagajniki. Tam, gdzie las nie zakrywał horyzontu, widoczne były pojedyncze, porozsypywane po równinie gospodarstwa. Tylko słupy linii wysokiego napięcia niszczyły ten całkiem ładny krajobraz, wyrastając niezgrabnie wśród pól i pomiędzy drzewami.
- Daleko jeszcze? – spytała Renata, kierując głowę w stronę ojca.
- Osiem minutek i jesteśmy na miejscu. – odpowiedział, stukając palcami o kierownicę.
- Jestem głodna – stwierdziła, podciągając kolana pod brodę.
- I ja. – Andrzej dołączył się do siostry.
- Dzieci, cierpliwości, zaraz będziemy.
I faktycznie. Upłynęło kilka chwil, a srebrne auto właśnie minęło zieloną tabliczkę z widniejącym na niej białym napisem „KANADYJKI”.
- No nieźle – mruknął Andrzej w stronę siostry –  z Kanady do Kanadyjek.
Coś w tym było.
Z każdą chwilą pojedyncze gospodarstwa i domki gęstniały coraz bardziej.
- O, tu będziemy chodzić na zakupy – oznajmił tata nader radośnie, wskazując głową na właśnie minięty żółty sklepik. Po lewej stronie można było już dostrzec porozrzucane gospodarstwa – domy wraz z oborami i  stodołami.  Renata wstrzymała oddech, bowiem miała przeczucie, że jedna z tych odrapanych budowli przypadnie właśnie jej rodzinie, i przez następne kilkanaście lat stanie się jej domem. 
Ojciec zwolnił i skręcił w otwartą bramę.
Przed Wójcikami, na pierwszym planie, wyrósł pokaźny dom –  o ścianach koloru bardzo wyblakłego beżu i ciemnych dachówkach  – wyglądał, jakby całkiem niedawno przeszedł mały remont. I właściwie na tym kończył się widok, bowiem cała reszta gospodarstwa, włączając w to oborę, stodołę, duże podwórko, kurnik i pastwisko dla stada krów, mieściła się za domem. Z przodu natomiast widniał jeszcze bardzo ładny i zadbany ogród, zaopatrzony nie tylko w kwiaty, ale i małe grządki warzyw i owoców, które niestety w tej chwili były tylko uschłymi listkami, łodyżkami i resztkami z minionego już sezonu. Jedynie pomarańczowe liście, opadłe na nie gęsto z posadzonych tu niskich, smukłych drzewek nadawały im nieco przyjemniejszego wyglądu.
Całość ogrodzona była tylko metalową siatką, która jednocześnie oddzielała posesję Wójcików od działki znajdującej się po prawej stronie. Stojący na niej dom był równie duży, a gospodarstwo znajdowało się tak samo z tyłu działki.
Właśnie tam, w tej chwili, młody chłopak o ciemnych włosach grabił liście przy ogrodzeniu. Obok, na pożółkłej trawie siedział jego przyjaciel. Opowiadał o czymś zawzięcie, wymachując prawą ręką w gipsie.
- I wtedy ja jej mówię „Zośka, o czym ty do mnie gadasz?” I wiesz, co ona na to? – rudzielec spojrzał wyczekująco na chłopaka, mając świadomość, że i tak nie dostanie odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia – odrzekł z westchnięciem Janek, zagarniając kolejną kupkę pożółkłych listków grabiami.
- Otóż wtedy mi powiedziała, że już od dwóch miesięcy nie jeździ do miasta na te poprane zajęcia z rzeźby! Wiesz, co to oznaczało?! – powiedział z przejęciem, ale teraz już nawet nie czekał na odpowiedź ze strony towarzysza. – Otóż zmarnowałem dwa miesiące na spotykanie się z nią pod sklepem we wtorki i czwartki i wspólne picie oranżady! Wiesz dlaczego? Bo myślałem, że chodzi na te cholerne zajęcia i nie ma jej w domu. – Łukasz westchnął ciężko i w tym samym momencie, co przyjaciel, uniósł głowę na dźwięk warkotu samochodu.
- Oho – mruknął Janek, opierając się na grabiach – miastowe przyjechały.
- A to kto? – spytał rudy, marszcząc czoło.
- Rodzina Wójcikowej.  
- No nieźle – odpowiedział swoim ulubionym sformułowaniem.
W tym momencie zza ganku wyłoniła się mama Janka. Była to niska, lekko przy kości kobieta, ze ściętymi krótko blond włosami. Miała na sobie, zarzucony niedbale, sweter a na nogach czerwone kapcie. Zeszła schodkami i poczłapała przez trawę w stronę syna.
- Przyjechali? – rzuciła, kładąc dłoń na metalowej siatce i zwróciła się Janka – poszedłbyś im pomóc z tymi torbami, co? 
- Mam nadzieję, że to ostatnia praca fizyczna, jaką mam wykonać dla tych ludzi? – spojrzał na matkę z uniesionymi brwiami.
- Obawiam się, że nie – odpowiedziała rozbawionym tonem i popatrzyła na syna z ochotą zmierzwienia mu ciemnej czupryny. Powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili, przypominając sobie, jak bardzo chłopak tego nie lubi. – No, idź  – powiedziała tylko.
- Idziesz ze mną, czy zostajesz? – brunet zwrócił się do wygodnie rozłożonego na trawie Łukasza.
- Zostanę i popatrzę sobie, jak robisz za sługusa – rudy spojrzał z ironicznym uśmiechem na przyjaciela.
Janek posłał mu tylko mordercze spojrzenie. Przerzucił je po chwili w stronę samochodu, z którego właśnie wysiadł siwiejący, wysoki mężczyzna, a tuż po nim szczupła i o miłej twarzy kobieta. Chłopak ruszył wzdłuż ogrodzenia, by po chwili znaleźć się na posesji obok. Stał chwilę, przyglądając się im z daleka – małżeństwo właśnie otworzyło bagażnik i poczęło wypakowywać duże torby. Z samochodu wyskoczył złocisty pies i radośnie zaczął biegać po ogrodzie, ujadając wesoło. Janek stwierdził, że naszedł moment, w którym wypadałoby się ujawnić. Gdy tylko podszedł bliżej, od razu został zauważony przez kobietę.
- Dzień dobry, młody człowieku – powitała go przyjaźnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę, którą ten od razu uścisnął – No, krzepki chwyt! Jan, syn państwa Godleckich, jak mniemam? – mówiąc to, kobieta chwyciła w obydwie ręce po dwie torby.
- Zgadza się – odpowiedział szybko i uśmiechnął się do niej. – Ja wezmę.
- Dziękuję, dziękuję uprzejmie – sapnęła pani Wójcikowa, oddając z ulgą ciężkie torby w dłonie młodzieńca.
W tym samym czasie, gdy Janek był już w jednej czwartej drogi w stronę dużego, wyblakło-beżowego domu, z samochodu wysiadła Renata. Dziewczyna z lekkimi motylami w brzuchu rozglądnęła się badawczo i stwierdziła, że właśnie znalazła się miejscu, które jako ostatnie wybrałaby na miejsce do zamieszkania. W przeciwieństwie do taty i mamy wcale jej się tu nie podobało, a specyficzny dla wsi zapach jeszcze bardziej ją zniechęcił. Dziewczyna wyciągnęła się w górę, dla rozprostowania kręgosłupa, a jej wzrok padł na zbliżającego się chłopaka, który właśnie odłożył pierwszą turę toreb na ganku. Młodzieniec miał na sobie bury sweter, dżinsy i gumiaki.
- Co to za parobek? – wypowiedziała swoje myśli na głos, nie do końca celowo.
- Córuś, jaki znów parobek – zza jej pleców odezwał się strofujący głos matki –  sąsiad. Przez dwa tygodnie karmił nasze kurczaki. – Wyjaśniła, nieco zgorszona uwagą córki.
- Nasze kurczaki – powtórzyła beznamiętnie Renata i spojrzała na chłopaka w tym samym momencie, kiedy zrobił to on. Brunet przeleciał po niej, takie miała wrażenie, obojętnym wzrokiem i sięgnął po kolejną porcję bagaży, tym razem walizek. – Jak to dziwnie brzmi. – stwierdziła, gdy chłopak oddalił się po raz drugi. Dziewczyna oparła się o blachę samochodu i ziewnęła.
- No i co się tak cieszysz, mały głupku? – spytała z lekkim rozbawieniem Frytka, gdy podbiegł do niej, merdając ogonem – podoba ci się tutaj?
Pies zaszczekał w odpowiedzi i puścił się znowu biegiem przez ogród, wystawiając zabawnie język. Jedno było pewne – Frytek będzie najszczęśliwszą istotą w tym domu.
Dziewczyna schyliła się do otwartych drzwi samochodu i chwyciła koc w zamiarze złożenia go w kostkę.
- Rusz się! – rzuciła do brata, który nadal siedział w aucie i jak gdyby nigdy nic czytał magazyn sportowy.
Dziewczyna wyprostowała się, chwyciła dwie poduszki i razem z kocem wrzuciła je do bagażnika. Wtem ciemnowłosy chłopak znów pojawił się w jej polu widzenia – zmierzający po trzecią turę bagaży. Tym razem rzucił jej spojrzenie już mniej obojętnie – przepełnione większą ilością emocji – pewności siebie i, tak jej się wydawało, czegoś wyzywającego.  
Renata skrzywiła się lekko z nadzieją, że to już ostatnia porcja, po jaką przyszedł chłopak. Stanęła na chwilę w bezruchu, a po chwili rzuciła nieco bardziej dalekosiężne spojrzenie, które wylądowało na ganku dużego domu. Stali tam rodzice – mama właśnie otwierała ciemne, dębowe drzwi kluczem, a tata wymieniał męskie zdania z brunetem.
Renata chwyciła swój plecak z siedzenia samochodowego.
- Andrzej, ponieś  w końcu ten tyłek! – zawołała w stronę brata, zirytowana jego postawą – jesteśmy na miejscu, jakbyś…
- Dobra, już dobra! – przerwał jej, zamykając magazyn sportowy i podrywając się z siedzenia.
Rozpakowywanie szybko dobiegło końca. Wszystkie bagaże stały już w przedpokoju nowego domu Wójcików, torując prawie całe przejście. Cała rodzina chodziła już po domu, odkrywała wszystkie zakamarki oraz dokonywała oględzin każdego z pomieszczeń.
Nie było to przyjemne, przede wszystkim dla ojca. Babcia pozostawiła po sobie dom w stanie takim, w jakim go opuściła. Według relacji matki Janka, starsza kobieta zasłabła w ogrodzie. Godleccy szybko wezwali karetkę, jednak w tym niefortunnym dla takich zdarzeń położeniu, pomoc mogła się zjawić najszybciej po upływie pół godziny. Ostatecznie ambulans przyjechał na miejsce i zabrał babcię, jednak było już stanowczo za późno. Zmarła po niecałej godzinie w szpitalu, na skutek powikłań, jak się okazało, zawału serca.
Szczególnie wywołująca emocje była sypialnia babci – wszystko leżało tak, jakby starsza kobieta miała zaraz wrócić. Poukładać ubrania, zażyć tabletki leżące na szafce nocnej i skończyć rozwiązywać krzyżówkę. Tata mimo wszystko był silny. Razem z mamą stwierdził, że ten pokój, jako jedyny, zostanie nieruszony - dla zasady, zachowania pamięci i szacunku dla zmarłej.
Renata jako jedyna z całej czwórki została na zewnątrz, przysiadając na jednym ze schodków werandy. Specyficzny zapach przestał być już dla niej odczuwalny, więc teraz dziewczyna z przyjemnością wdychała zimne, tak odmienne od kanadyjskiego, powietrze, wsłuchując się w dźwięki przyrody. Z błogiego stanu wyrwały ją zbliżające się kroki, które rozległy się za jej plecami. To parobek w swych gumiakach właśnie wyszedł z domu. Przeszedł przez skrzypiącą werandę i minął siedzącą na schodach dziewczynę bez słowa. Szybkim krokiem przeszedł przez ogród, a po chwili znikł za drucianym ogrodzeniem. Dziewczyna westchnęła głęboko i przymknęła oczy, ponownie oddając się odpoczynkowi. Słońce pomału zaczynało chylić się już ku zachodowi. 

8 komentarzy:

  1. Uważam, że mimo drobnych błędów jakie wciąż popełniasz samo opowiadanie jest bardzo dobre. Parę zdań nadal mnie gryzie, lecz obejdzie się bez wypisywania ich tutaj. Fabuła ciekawie się zaczyna i z cierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały o ile nie będę pojawiać się one z odległością miesiąca czy dwóch. Jedyne co mi tutaj najbardziej nie pasuje to ''przeleciał po niej [..]'', chociaż i tak jest o wiele lepiej niż w poprzedniej wersji (''przeleciał JĄ'', pamiętasz? ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Brakuje mi w tej powieści również UCZUĆ jakie towarzyszą dziewczynie w danej chwili. Owszem, są wzmianki, ale tak liczne jak zeszłoroczny śnieg. Nie opisujesz ich co jest poważnym błędem artystycznym.
    No, to tyle co miałam ci do powiedzenia. Nie widzę sensu rozpisywać się niepotrzebnie skoro wszystko już wiesz. Opisałam ci to, co mogłam, resztę zaś postanowiłam zachować na następne fragmenty.
    Pozdrawiam kochana, życzę sukcesów oraz mile spędzonych dni wraz z rodziną i przyjaciółmi. ;')
    Fanta (aka picie).

    OdpowiedzUsuń
  2. Pragnę kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrócę w weekend w postaci długiego komentarza.
    Spodziewaj się mnie :) [muszę nadrobić rozdziały :D]

    OdpowiedzUsuń
  4. Super to opowiadanie ale czytam też twoje opowiadanie o Astrud i Czkawce i nie moge sie doczekac następnego rozdziału tu jak i również tam :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No i jak obiecałem tak zrobiłem :D
    Mówiłem, że do końca tygodnia przeczytam? Mówiłem :D Przeczytałem? Przeczytałem :D
    Obiecałem komentarz? A obiecałem, no to komentuję :P
    Cóż mogę napisać...
    Opowiadanie mi się bardzo podoba. Takie sielankowe, ale nie płytkie.
    Nie będę ukrywał. Bardziej mi się podoba stare opowiadanie. Nie zrozum mnie źle. To jest świetne, ale to jak np. z colą i pepsi. Obie są świetne, ale ja wolę pepsi. No i opowiadanie o JWS to własnie pepsi :D łapiesz?
    Niemniej jednak... Kanadyjki również będę czytał, bo bardzo mi przypadły do gustu. Świetne postacie i w ogóle. No a Janek i Renata chyba będą przeżywać upojne chwile w przyszłości :D Tak mi się wydaje przynajmniej :D
    Jednym słowem. Niezależnie od tego za co się bierzesz, niczym mityczny Midas, wszystko zamieniasz w złoto ;)
    Świetnie!
    Pozdrawiam...
    RayOfLight ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i wreszcie nadrobilam zaległości! :) Opowiadanie bardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, bo dopiero teraz po przeprowadzce czuję, że fabuła nabierze odpowiedniego tempa :D Jestem ciekawa, czy coś wytworzy się między Renata a Jankiem i kogo jeszcze w nowym miejscu pozna dziewczyna. Jedyne czego mi tutaj brakowało to nakreslenie języka, jakim bohaterowie się posługują. Bo pochodzą z Polski, ale w Kanadzie przecież musieli porozumiewać się po angielsku... A jak zwracają się do siebie, do innych? Czy sprawia im to problem, czy raczej płynnie mówią obydwoma językami? Powinnaś gdzieś to uwzględnić ;)
    Czekam na więcej i zapraszam do mnie:
    pisujesobie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oto jesteś pierwszą osobą która uprzedziła mnie w działaniu. :D Sama ostatnio nad tym myślałam i zastanawiałam się, gdzie zgrabnie upchnąć tę kwestię. Myślę, że w jednym z kolejnych rozdziałów jakoś to wyjaśnię.
      Pozdrawiam~

      Usuń

Jeśli jesteś dobrym ludziem, zostaw komentarz lub chociaż reakcję. Będę wdzięczna. [: