Właśnie przespałam ostatnią w noc w tym pokoju. – Tak prezentowała
się pierwsza myśl Renaty, zanim jeszcze uchyliła powieki. Podniosła się ciężko z niewygodnej karimaty, słysząc kroki na
schodach.
- Renia, wstawaj! Za pół godziny
jedziemy. – Do pokoju wtargnęła mama, ostatecznie wybudzając ją ze snu. - Idź
jeszcze tylko z Frytkiem na spacer, bo biega jak upośledzony, a ja nie mam już
do niego siły. - Kobieta położyła smycz na pękającą w szwach walizkę, stojącą
tuż obok drzwi. – Wszystko w porządku? – spytała jeszcze, patrząc z iskierką matczynej troski na jej zaspaną twarz i poczochrane włosy, wyłaniające się zza śpiworu.
- Tak – odpowiedziała dziewczyna
słabo. Mama uśmiechnęła się
nieprzekonywująco i po chwili zniknęła za framugą, a dziewczyna z westchnięciem
opadła z powrotem na swoje posłanie. Wcale
nie czuję się dobrze! Czuję się koszmarnie, najkoszmarniej w moim nędznym życiu!
Ostatni raz miała szansę
przyjrzeć się białemu sufitowi. Niby zwykły, jednak w tym momencie poczuła do
niego ogromny sentyment. Tak samo jak fioletowe ściany, towarzyszył jej w
najcięższych chwilach. To właśnie na niego Renata patrzyła, leżąc bezczynnie na
łóżku i myśląc nad sensem życia, a to wcale tak rzadko się nie zdarzało. Na cóż
innego można spoglądać podczas głębokich refleksji nad istotą istnienia, jak
nie na biały sufit, który swą prostotą nie rozprasza myśli i pomaga skupić się na
głębszym przeżywaniu problemów?
Dzisiaj Renata każdą myśl miała
ochotę zaczynać od sformułowania „Ostatni raz…” i tak byłoby najłatwiej, jednak
zdawała sobie sprawę, że tym utrudni sobie tylko opuszczenie domu. Bo jak tu
przeżyć obojętnie ostatnie zejście po schodach, ostatnie zamknięcie drzwi,
ostatnie spojrzenie na ulicę z okna czy ostatnią miskę płatków zjedzonych w tej kuchni?
Dziewczyna była do granic
możliwości zdruzgotana tym, że nikt ani trochę nie przeżywał tego wyjazdu.
Wszyscy traktowali go, jak zwykłą, rutynową czynność, bez żadnych pokładów
emocjonalnych czy sentymentu. Jak można nie przejmować się opuszczeniem
miejsca, w którym spędziło się blisko osiemnaście lat? Przeżywali to całkiem
beznamiętnie, jak jedzenie śniadania, albo wychodzenie z Frytkiem na spacer. Właściwie
to nawet gorzej, bo śniadanie smakuje, a z Frytkiem na spacerach zawsze jest
wesoło.
Brunetka podniosła się ze śpiworu, przerywając
swoje myśli i wsunęła na siebie dżinsy oraz bluzę, którą przygotowała sobie
wczorajszego wieczoru. Nie czesząc włosów, wyszła z pokoju. Gdyby tylko miała lusterko, które zostało już wczoraj
wywiezione razem z resztą mebli, pożałowałaby tej decyzji.
Kiedy zbiegła po schodach i wpadła
w cały ten przeprowadzkowy sajgon, poczuła, że się gotuje. Miała już tego po
dziurki w nosie. Dom pusty, a twarze beztroskie. Otwierała właśnie usta, by ochrzanić brata za picie mleka prosto z
kartonu, ale na jego szczęście pod nogami brunetki zmaterializował się Frytek .
Pies wbił w Renatę proszące spojrzenie i zamerdał ogonem, na co dziewczyna z
westchnięciem przypięła smycz do jego obroży. Szybko narzuciła na siebie kurtkę
i wcisnęła na nogi trampki, by móc jak najprędzej być z powrotem i cieszyć się
ostatnimi chwilami w mieszkaniu.
Spacer z Frytkiem trwał dosłownie
chwilę. Kurtka i cienkie tenisówki nie sprostały niestety pogodzie, więc już na
samym początku Renata dostała gęsiej skórki. Pies na całe szczęście szybko
załatwił swoje potrzeby. Dziewczyna dosłownie pognała z powrotem – było jej tak
zimno, że bez ogródek przebiegła skrawek parku i dwie ulice. Tym samym skróciła drogę powrotną o kilka
dobrych minut i po niecałym kwadransie była już w ciepłym mieszkaniu.
- Wie ktoś może, gdzie są paszporty? –
Zawołała mama bez odzewu reszty, gdy dziewczyna właśnie przekraczała próg. - Wczoraj odkładałam je tutaj, na blat, a
teraz gdzieś wsiąkły.
- Sprawdzałaś kieszenie? – rzucił
tata, pakując kanapki do torby.
- Dobra myśl, dobra myśl –
mruknęła kobieta i poczłapała w stronę wieszaka.
- A może pojechały razem z
meblami? – zarechotał Andrzej, zgniatając pusty karton.
- Nie kracz, synu – mężczyzna z
powagą spojrzał na blondyna. W tej
chwili wyobraził sobie paszporty przemierzające Atlantyk, wciśnięte pomiędzy szafy,
stoły i półki, zapakowane w ogromnym, towarowym statku. Na jego twarz wstąpił
cień przerażenia.
- Mam! – Oznajmiła mama z triumfem w
głosie, unosząc do góry cienkie książeczki, przed chwilą wygrzebane z torebki
wiszącej na wieszaku.
- Bogu dzięki. – Westchnął z ulgą
ojciec i postawił napakowaną torbę z prowiantem obok trzech walizek. Zatrzymał
się na chwilę, po czym złączył palce i uśmiechnął się do reszty domowników z
lekkim wzruszeniem. – No, moi drodzy,
nasze ostatnie podrygi w tym mieszkaniu.
No, tato, szybki jesteś. Spostrzegawczością dorównujesz Einsteinowi.
Cała czwórka popatrzyła po sobie
z pewnego rodzaju czułością .
-
Za pięć minut będzie taksówka – Andrzej przerwał tę magiczną chwilę –
radziłbym się zbierać.
- Racja – westchnęła mama z
cieniem smutku na twarzy. - No, ubieramy się. Andrzej, idź, złap windę. Weź już kilka
toreb – zwróciła się do syna.
- Robi się – blondyn szybko
poszedł do przedpokoju, zarzucił kurtkę oraz plecak po czym chwycił w dłoń walizkę. Nacisnął klamkę i odwrócił się
raz ostatni w stronę swojego mieszkania, uśmiechając się – Dobry był z ciebie
kawałek paneli. – Chłopak westchnął i po chwili ruszył w korytarz.
Renia poczuła, że to jest właśnie
ten ostatni moment, kiedy może iść i ostatni raz obrzucić wzrokiem swój pusty
pokój, wyglądnąć zza okna i zamknąć drzwi. Ze ściśniętym gardłem ruszyła na
górę schodami, przeszła przez korytarzyk, ogołocony z malinowej wykładziny, i
weszła do fioletowego pokoju.
Stanęła na progu w bezruchu. Jak
właściwie miała wykorzystać tę ostatnią możliwość stania tutaj? Po prostu stać
i cieszyć się tym, że może to robić? Na widok pustych ścian dziewczyna miała ochotę uronić kilka łez.
To całkiem bez sensu. Gdy stoisz, po prostu stoisz. Zwykłe stanie w
jednym miejscu, to nic szczególnego. Ale gdy tylko odejdziesz, czujesz wielką
tęsknotę za tym głupim staniem i masz ochotę wrócić i znowu stać.
Podciągając nosem, rzuciła
ostatnie w swoim życiu spojrzenie na pokój. Dziewczyna wolno obróciła się na
pięcie i przekroczyła próg, zamykając drzwi. Potem zaglądnęła jeszcze do
opustoszałego pokoju rodziców i również zamknęła drzwi. Jeszcze tylko pokój
Andrzeja oraz łazienka, i dwa kolejne trzaśnięcia rozbrzmiały po piętrze.
- Renatko! – zawołała mama z dołu
– Wychodzimy!
Dziewczyna szybko zbiegła po
schodach, nie zapominając oczywiście, że robi to ostatni raz.
- Wszystko mamy? – spytał tata,
ubrany i obładowany torbami.
Renata sięgnęła dłonią w stronę
wieszaka i wcisnęła na siebie szalik i czapkę.
- Chyba tak – odpowiedziała
równie gotowa do wyjścia mama. Cała trójka ruszyła w stronę niedomkniętych
przez Andrzeja drzwi.
Mama stanęła w progu i tak samo
obróciła się jeszcze przed przekroczeniem progu.
- To było cudowne mieszkanie –
westchnęła ze szklanymi oczyma – Cudowne osiemnaście lat.
- To prawda – Zbigniew objął żonę
ramieniem i ucałował w czoło – cudowne.
Teraz Renata naprawdę nie
wytrzymała. Wybuchła gorzkim płaczem, a mama szybko poszła w jej ślady.
- Kobiety, co z wami? – tata
spojrzał na nie z rozbawieniem – Bo zaraz ja zacznę płakać.
- Dlaczego to jest takie trudne?
– zachlipała dziewczyna, ocierając łzy bawełnianymi rękawiczkami – Niby tylko
głupia przeprowadzka, ale boli, jak cholera.
- Język, córuś – rzucił tata, patrząc na nią strofująco, ale jednocześnie gładząc po głowie.
- No, koniec tego mazgajenia się
– mama także otarła oczy chusteczką i zatrąbiła w nią soczyście. – Coś się kończy, coś się zaczyna. Szerokie
uśmiechy na twarze i w drogę, na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu! –
powiedziała energicznie, uśmiechając się.
Renacie nie do końca podobał się
ten optymizm w głosie matki, jednak w pewien sposób podniósł ją na duchu.
- O, święte słowa – zgodził się
szybko ojciec – No, wyłazić! – Zbigniew puścił panie przodem. Sam oglądnął się
jeszcze za siebie, po czym przekroczył próg i zatrzasnął drzwi, ruszając
korytarzem w ślad za żoną i córką. Właśnie teraz ostatni raz spoglądał na
morelowe ściany i czarne, matowe kafle.
***
Kilkugodzinna podróż wreszcie
chyliła się ku końcowi. Tata oznajmił ostatnie dziesięć kilometrów drogi głośnym
okrzykiem, budząc całą trójkę Wójcików, pogrążonych w letargu. Renata uchyliła
powieki i odgarnęła brązowe kosmyki z oczu, by rzucić spojrzeniem za szybę
samochodu. Widok był przyjemny i całkiem odmienny od tych, które na co dzień widywała
w Kanadzie. Wokół drogi rozciągały się ścierniska, przeplatające się z łąkami,
a w tle widniały złociste zagajniki. Tam, gdzie las nie zakrywał horyzontu,
widoczne były pojedyncze, porozsypywane po równinie gospodarstwa. Tylko słupy
linii wysokiego napięcia niszczyły ten całkiem ładny krajobraz, wyrastając
niezgrabnie wśród pól i pomiędzy drzewami.
- Daleko jeszcze? – spytała Renata,
kierując głowę w stronę ojca.
- Osiem minutek i jesteśmy na
miejscu. – odpowiedział, stukając palcami o kierownicę.
- Jestem głodna – stwierdziła,
podciągając kolana pod brodę.
- I ja. – Andrzej dołączył się do
siostry.
- Dzieci, cierpliwości, zaraz
będziemy.
I faktycznie. Upłynęło kilka
chwil, a srebrne auto właśnie minęło zieloną tabliczkę z widniejącym na niej białym
napisem „KANADYJKI”.
- No nieźle – mruknął Andrzej w
stronę siostry – z Kanady do Kanadyjek.
Coś w tym było.
Z każdą chwilą pojedyncze
gospodarstwa i domki gęstniały coraz bardziej.
- O, tu będziemy chodzić na
zakupy – oznajmił tata nader radośnie, wskazując głową na właśnie minięty żółty
sklepik. Po lewej stronie można było już dostrzec porozrzucane gospodarstwa –
domy wraz z oborami i stodołami. Renata wstrzymała oddech, bowiem miała
przeczucie, że jedna z tych odrapanych budowli przypadnie właśnie jej rodzinie,
i przez następne kilkanaście lat stanie się jej domem.
Ojciec zwolnił i skręcił w
otwartą bramę.
Przed Wójcikami, na pierwszym planie,
wyrósł pokaźny dom – o ścianach koloru bardzo
wyblakłego beżu i ciemnych dachówkach –
wyglądał, jakby całkiem niedawno przeszedł mały remont. I właściwie na tym
kończył się widok, bowiem cała reszta gospodarstwa, włączając w to oborę,
stodołę, duże podwórko, kurnik i pastwisko dla stada krów, mieściła się za
domem. Z przodu natomiast widniał jeszcze bardzo ładny i zadbany ogród,
zaopatrzony nie tylko w kwiaty, ale i małe grządki warzyw i owoców, które
niestety w tej chwili były tylko uschłymi listkami, łodyżkami i resztkami z
minionego już sezonu. Jedynie pomarańczowe liście, opadłe na nie gęsto z posadzonych
tu niskich, smukłych drzewek nadawały im nieco przyjemniejszego wyglądu.
Całość ogrodzona była tylko
metalową siatką, która jednocześnie oddzielała posesję Wójcików od działki
znajdującej się po prawej stronie. Stojący na niej dom był równie duży, a
gospodarstwo znajdowało się tak samo z tyłu działki.
Właśnie tam, w tej chwili, młody
chłopak o ciemnych włosach grabił liście przy ogrodzeniu. Obok, na pożółkłej
trawie siedział jego przyjaciel. Opowiadał o czymś zawzięcie, wymachując prawą ręką
w gipsie.
- I wtedy ja jej mówię „Zośka, o
czym ty do mnie gadasz?” I wiesz, co ona na to? – rudzielec spojrzał wyczekująco
na chłopaka, mając świadomość, że i tak nie dostanie odpowiedzi.
- Nie mam pojęcia – odrzekł z
westchnięciem Janek, zagarniając kolejną kupkę pożółkłych listków grabiami.
- Otóż wtedy mi powiedziała, że
już od dwóch miesięcy nie jeździ do miasta na te poprane zajęcia z rzeźby!
Wiesz, co to oznaczało?! – powiedział z przejęciem, ale teraz już nawet nie
czekał na odpowiedź ze strony towarzysza. – Otóż zmarnowałem dwa miesiące na
spotykanie się z nią pod sklepem we wtorki i czwartki i wspólne picie oranżady!
Wiesz dlaczego? Bo myślałem, że chodzi na te cholerne zajęcia i nie ma jej w
domu. – Łukasz westchnął ciężko i w tym samym momencie, co przyjaciel, uniósł
głowę na dźwięk warkotu samochodu.
- Oho – mruknął Janek, opierając
się na grabiach – miastowe przyjechały.
- A to kto? – spytał rudy,
marszcząc czoło.
- Rodzina Wójcikowej.
- No nieźle – odpowiedział swoim
ulubionym sformułowaniem.
W tym momencie zza ganku wyłoniła
się mama Janka. Była to niska, lekko przy kości kobieta, ze ściętymi krótko blond
włosami. Miała na sobie, zarzucony niedbale, sweter a na nogach czerwone
kapcie. Zeszła schodkami i poczłapała przez trawę w stronę syna.
- Przyjechali? – rzuciła, kładąc
dłoń na metalowej siatce i zwróciła się Janka – poszedłbyś im pomóc z tymi torbami, co?
- Mam nadzieję, że to ostatnia
praca fizyczna, jaką mam wykonać dla tych ludzi? – spojrzał na matkę z
uniesionymi brwiami.
- Obawiam się, że nie –
odpowiedziała rozbawionym tonem i popatrzyła na syna z ochotą zmierzwienia mu
ciemnej czupryny. Powstrzymała się przed tym w ostatniej chwili, przypominając
sobie, jak bardzo chłopak tego nie lubi. – No, idź – powiedziała tylko.
- Idziesz ze mną, czy zostajesz? –
brunet zwrócił się do wygodnie rozłożonego na trawie Łukasza.
- Zostanę i popatrzę sobie, jak
robisz za sługusa – rudy spojrzał z ironicznym uśmiechem na przyjaciela.
Janek posłał mu tylko mordercze spojrzenie. Przerzucił je po chwili w stronę samochodu, z którego właśnie
wysiadł siwiejący, wysoki mężczyzna, a tuż po nim szczupła i o miłej twarzy
kobieta. Chłopak ruszył wzdłuż
ogrodzenia, by po chwili znaleźć się na posesji obok. Stał chwilę, przyglądając
się im z daleka – małżeństwo właśnie otworzyło bagażnik i poczęło wypakowywać
duże torby. Z samochodu wyskoczył złocisty pies i radośnie zaczął biegać po
ogrodzie, ujadając wesoło. Janek stwierdził, że naszedł moment, w którym wypadałoby się ujawnić. Gdy tylko podszedł bliżej, od razu został zauważony przez
kobietę.
- Dzień dobry, młody człowieku –
powitała go przyjaźnie i wyciągnęła dłoń w jego stronę, którą ten od razu
uścisnął – No, krzepki chwyt! Jan, syn państwa Godleckich, jak mniemam? –
mówiąc to, kobieta chwyciła w obydwie ręce po dwie torby.
- Zgadza się – odpowiedział
szybko i uśmiechnął się do niej. – Ja wezmę.
- Dziękuję, dziękuję uprzejmie –
sapnęła pani Wójcikowa, oddając z ulgą ciężkie torby w dłonie młodzieńca.
W tym samym czasie, gdy Janek był
już w jednej czwartej drogi w stronę dużego, wyblakło-beżowego domu, z samochodu
wysiadła Renata. Dziewczyna z lekkimi motylami w brzuchu rozglądnęła się
badawczo i stwierdziła, że właśnie znalazła się miejscu, które jako ostatnie
wybrałaby na miejsce do zamieszkania. W przeciwieństwie do taty i mamy wcale jej się tu
nie podobało, a specyficzny dla wsi zapach jeszcze bardziej ją zniechęcił. Dziewczyna
wyciągnęła się w górę, dla rozprostowania kręgosłupa, a jej wzrok padł na
zbliżającego się chłopaka, który właśnie odłożył pierwszą turę toreb na ganku. Młodzieniec
miał na sobie bury sweter, dżinsy i gumiaki.
- Co to za parobek? –
wypowiedziała swoje myśli na głos, nie do końca celowo.
- Córuś, jaki znów parobek – zza jej
pleców odezwał się strofujący głos matki – sąsiad. Przez dwa tygodnie karmił nasze
kurczaki. – Wyjaśniła, nieco zgorszona uwagą córki.
- Nasze kurczaki – powtórzyła beznamiętnie
Renata i spojrzała na chłopaka w tym samym momencie, kiedy zrobił to on. Brunet
przeleciał po niej, takie miała
wrażenie, obojętnym wzrokiem i sięgnął po kolejną porcję bagaży, tym razem
walizek. – Jak to dziwnie brzmi. – stwierdziła, gdy chłopak oddalił się po raz
drugi. Dziewczyna oparła się o blachę samochodu i ziewnęła.
- No i co się tak cieszysz, mały
głupku? – spytała z lekkim rozbawieniem Frytka, gdy podbiegł do niej, merdając
ogonem – podoba ci się tutaj?
Pies zaszczekał w odpowiedzi i
puścił się znowu biegiem przez ogród, wystawiając zabawnie język. Jedno było
pewne – Frytek będzie najszczęśliwszą istotą w tym domu.
Dziewczyna schyliła się do
otwartych drzwi samochodu i chwyciła koc w zamiarze złożenia go w kostkę.
- Rusz się! – rzuciła do brata,
który nadal siedział w aucie i jak gdyby nigdy nic czytał magazyn sportowy.
Dziewczyna wyprostowała się, chwyciła
dwie poduszki i razem z kocem wrzuciła je do bagażnika. Wtem ciemnowłosy
chłopak znów pojawił się w jej polu widzenia – zmierzający po trzecią turę
bagaży. Tym razem rzucił jej spojrzenie już mniej obojętnie – przepełnione
większą ilością emocji – pewności siebie i, tak
jej się wydawało, czegoś wyzywającego.
Renata skrzywiła się lekko z
nadzieją, że to już ostatnia porcja, po jaką przyszedł chłopak. Stanęła na
chwilę w bezruchu, a po chwili rzuciła nieco bardziej dalekosiężne spojrzenie,
które wylądowało na ganku dużego domu. Stali tam rodzice – mama właśnie
otwierała ciemne, dębowe drzwi kluczem, a tata wymieniał męskie zdania z
brunetem.
Renata chwyciła swój plecak z
siedzenia samochodowego.
- Andrzej, ponieś w końcu ten tyłek! – zawołała w stronę brata,
zirytowana jego postawą – jesteśmy na miejscu, jakbyś…
- Dobra, już dobra! – przerwał jej,
zamykając magazyn sportowy i podrywając się z siedzenia.
Rozpakowywanie szybko dobiegło
końca. Wszystkie bagaże stały już w przedpokoju nowego domu Wójcików, torując prawie całe przejście. Cała rodzina chodziła już po domu, odkrywała wszystkie zakamarki oraz
dokonywała oględzin każdego z pomieszczeń.
Nie było to przyjemne, przede
wszystkim dla ojca. Babcia pozostawiła po sobie dom w stanie takim, w jakim go
opuściła. Według relacji matki Janka, starsza kobieta zasłabła w ogrodzie. Godleccy szybko wezwali karetkę, jednak w tym niefortunnym dla takich zdarzeń położeniu,
pomoc mogła się zjawić najszybciej po upływie pół godziny. Ostatecznie ambulans
przyjechał na miejsce i zabrał babcię, jednak było już stanowczo za późno.
Zmarła po niecałej godzinie w szpitalu, na skutek powikłań, jak się okazało,
zawału serca.
Szczególnie wywołująca
emocje była sypialnia babci – wszystko leżało tak, jakby starsza kobieta miała
zaraz wrócić. Poukładać ubrania, zażyć tabletki leżące na szafce nocnej i
skończyć rozwiązywać krzyżówkę. Tata mimo wszystko był silny. Razem z mamą
stwierdził, że ten pokój, jako jedyny, zostanie nieruszony - dla zasady, zachowania
pamięci i szacunku dla zmarłej.
Renata jako jedyna z całej
czwórki została na zewnątrz, przysiadając na jednym ze schodków werandy. Specyficzny
zapach przestał być już dla niej odczuwalny, więc teraz dziewczyna z przyjemnością
wdychała zimne, tak odmienne od kanadyjskiego, powietrze, wsłuchując się w
dźwięki przyrody. Z błogiego stanu wyrwały ją zbliżające się kroki, które
rozległy się za jej plecami. To parobek w swych gumiakach właśnie wyszedł z
domu. Przeszedł przez skrzypiącą werandę i minął siedzącą na schodach dziewczynę
bez słowa. Szybkim krokiem przeszedł przez ogród, a po chwili znikł za
drucianym ogrodzeniem. Dziewczyna westchnęła głęboko i przymknęła oczy,
ponownie oddając się odpoczynkowi. Słońce pomału zaczynało chylić się już ku
zachodowi.
Uważam, że mimo drobnych błędów jakie wciąż popełniasz samo opowiadanie jest bardzo dobre. Parę zdań nadal mnie gryzie, lecz obejdzie się bez wypisywania ich tutaj. Fabuła ciekawie się zaczyna i z cierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały o ile nie będę pojawiać się one z odległością miesiąca czy dwóch. Jedyne co mi tutaj najbardziej nie pasuje to ''przeleciał po niej [..]'', chociaż i tak jest o wiele lepiej niż w poprzedniej wersji (''przeleciał JĄ'', pamiętasz? ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). Brakuje mi w tej powieści również UCZUĆ jakie towarzyszą dziewczynie w danej chwili. Owszem, są wzmianki, ale tak liczne jak zeszłoroczny śnieg. Nie opisujesz ich co jest poważnym błędem artystycznym.
OdpowiedzUsuńNo, to tyle co miałam ci do powiedzenia. Nie widzę sensu rozpisywać się niepotrzebnie skoro wszystko już wiesz. Opisałam ci to, co mogłam, resztę zaś postanowiłam zachować na następne fragmenty.
Pozdrawiam kochana, życzę sukcesów oraz mile spędzonych dni wraz z rodziną i przyjaciółmi. ;')
Fanta (aka picie).
Pragnę kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńWrócę w weekend w postaci długiego komentarza.
OdpowiedzUsuńSpodziewaj się mnie :) [muszę nadrobić rozdziały :D]
Juhu, do 'zobaczenia' :)
UsuńSuper to opowiadanie ale czytam też twoje opowiadanie o Astrud i Czkawce i nie moge sie doczekac następnego rozdziału tu jak i również tam :D
OdpowiedzUsuńNo i jak obiecałem tak zrobiłem :D
OdpowiedzUsuńMówiłem, że do końca tygodnia przeczytam? Mówiłem :D Przeczytałem? Przeczytałem :D
Obiecałem komentarz? A obiecałem, no to komentuję :P
Cóż mogę napisać...
Opowiadanie mi się bardzo podoba. Takie sielankowe, ale nie płytkie.
Nie będę ukrywał. Bardziej mi się podoba stare opowiadanie. Nie zrozum mnie źle. To jest świetne, ale to jak np. z colą i pepsi. Obie są świetne, ale ja wolę pepsi. No i opowiadanie o JWS to własnie pepsi :D łapiesz?
Niemniej jednak... Kanadyjki również będę czytał, bo bardzo mi przypadły do gustu. Świetne postacie i w ogóle. No a Janek i Renata chyba będą przeżywać upojne chwile w przyszłości :D Tak mi się wydaje przynajmniej :D
Jednym słowem. Niezależnie od tego za co się bierzesz, niczym mityczny Midas, wszystko zamieniasz w złoto ;)
Świetnie!
Pozdrawiam...
RayOfLight ;)
No i wreszcie nadrobilam zaległości! :) Opowiadanie bardzo mi się podoba i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, bo dopiero teraz po przeprowadzce czuję, że fabuła nabierze odpowiedniego tempa :D Jestem ciekawa, czy coś wytworzy się między Renata a Jankiem i kogo jeszcze w nowym miejscu pozna dziewczyna. Jedyne czego mi tutaj brakowało to nakreslenie języka, jakim bohaterowie się posługują. Bo pochodzą z Polski, ale w Kanadzie przecież musieli porozumiewać się po angielsku... A jak zwracają się do siebie, do innych? Czy sprawia im to problem, czy raczej płynnie mówią obydwoma językami? Powinnaś gdzieś to uwzględnić ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i zapraszam do mnie:
pisujesobie.blogspot.com
I oto jesteś pierwszą osobą która uprzedziła mnie w działaniu. :D Sama ostatnio nad tym myślałam i zastanawiałam się, gdzie zgrabnie upchnąć tę kwestię. Myślę, że w jednym z kolejnych rozdziałów jakoś to wyjaśnię.
UsuńPozdrawiam~